Czy można się modlić o pieniądze? – zapytała znajoma katechetka w drugiej klasie podstawówki. „Nieee!” – zgodnym chórem krzyknęły dzieci. Nie? A dlaczego nie?
Nie potrzebuję jałmużny. Modlimy się inaczej; daj mi pracę, pozycję, a na chleb to sam sobie zarobię”. Co więcej: aramejskie lahmo, tłumaczone jako „chleb powszedni”, ma głębsze znaczenie niż tylko kromka chleba. Oznacza to wszystko, czym żyjemy i czego potrzebujemy do życia. Spotkałem niedawno ludzi, którzy modlili się o spore pieniądze na cele ewangelizacyjne (przygotowanie Kursu Alfa, czyli serii ewangelizacyjnych spotkań, w restauracjach dla setki osób to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych). Prosili i dostali wszystko. Co do grosza. – Czy dzisiejsze ubóstwo materialne nie wynika z pychy? Z tego, że ludzie, którym brakuje pieniędzy, nie są zdolni o nie prosić? – pytał wprost rabina Szaloma Ber Stamblera Filip Memches w znakomitej książce „Ekonomia w judaizmie”. – A co z sytuacją, w której człowiek stara się, ciężko pracuje, a efektów nie widać? Jeśli Bóg go kocha, to powinien chyba jakoś na to odpowiadać. W przeciwnym razie trudno, żeby taki człowiek wierzył w Boga. – Proponuję odwrócić ten problem – odpowiedział przewodniczący wspólnoty Chabad-Lubavitch w Polsce. – Warto zadawać sobie pytanie o własne powodzenie. W moim przypadku nie zasługuję na sukcesy, które odniosłem. Gdybym myślał, że zawdzięczam je sobie, byłbym głupcem. Komu więc zawdzięczam swoje powodzenie? Bogu. Najważniejsze, żeby w życiu nie rozminąć się z powołaniem. Człowiek, który dobrze szlifuje diamenty, ale jest piekarzem, robi błąd. I tak samo w duchowości – jeśli ktoś może uczyć się głęboko, a uczy się powierzchownie, to szkoda. Trzeba maksymalizować swoje możliwości, bo są darami od Boga i misją. W judaizmie ważne jest, co czemu służy. Kiedyś w nowojorskim Crown Heights był rabin, który zajmował się szkolnictwem dla społeczności Chabad. Któregoś razu w szabas przechodził obok używanego autobusu, na którym wisiało ogłoszenie „Do sprzedaży”. Postanowił od razu kupić pojazd jako schoolbus, ale wyższy rangą rabin powiedział, żeby tego nie robić. Tamten tłumaczył, że to nie dla niego, tylko dla szkoły. A zarazem pomyślał, że przypuszczalnie chodzi o zakaz handlu w szabas. Tymczasem jego rozmówca oświadczył, że nie należy kupować tego używanego autobusu, ponieważ trzeba kupić całkiem nowy. Na tym to wszystko w judaizmie polega… Są biurowce, w których jedna sala przeznaczona jest na modlitwę. I tam przychodzą biznesmeni z całego biurowca, żeby się modlić. To piękna rzecz. Pokazuje, że są ludzie, którzy mają świadomość tego, że ich pieniądze pochodzą nie tylko z pracy, ale przede wszystkim są darem Bożym. Przychodzi godzina 15 i biznesmen idzie się modlić. A jakie to świadectwo dla jego pracowników! Jeśli oni są niewierzący, to jednak daje im do myślenia fakt, że ich szef w godzinach pracy się modli. Trzyma na półce Torę. Wyciąga ją i otwiera na jakimś fragmencie. Słowo Boże stanowi bowiem drogowskaz także w biznesie.
Daj mi 440 zł i 50 gr
W Odnowie w Duchu Świętym funkcjonuje słowo wytrych. Mawia się: „Proś konkretnie. Wyłóż runo przed Panem”. Co to konkretnie znaczy? Mam informować Boga, jakiej kwoty potrzebuję, tak jakby o tym nie miał pojęcia? – pytam organizatora rekolekcji zorganizowanych przed rokiem na Stadionie Narodowym. Wynajmujecie stadion i brakuje wam, strzelam, 800 tys. zł. Przedstawiacie „górze” rachunki czy błagacie jedynie: „Pomóż!”? Słyszałem kiedyś konferencję o tym, że wzorem modlitwy jest to, co Maryja powiedziała w Kanie. „Nie mają już wina”. Koniec, kropka. Nie mówiła: „Jezu, dostarcz tu trochę caberneta, a trochę merlota i pamiętaj, że kilka kobiet pije jedynie białe wino, bo po czerwonym ma migrenę”. Przedstawiła stan faktyczny: nie mają wina. Z drugiej strony co chwila słyszę: „Proś konkretnie! Powiedz: potrzebuję 51 tys. zł 47 gr”. – Mówię Bogu o wielu rzeczach, o wielkich marzeniach i detalach. O wszystkim. O pieniądzach również – wyjaśnia ks. Rafał Jaroszewicz. – Nie chodzi o to, by teraz się zafiksować, że potrzebuję 51 tys. zł 47 gr, tylko żeby powiedzieć uczciwie: „Panie, brakuje mi tego i tego, przecież Ty to widzisz!”. Kiedyś profesor w seminarium zadał mi ciekawe pytanie: „Po co prosicie, jeżeli Bóg wie wszystko?”. Po co prosicie? Oczywiście odpowiedź jest bardzo prosta: Bóg chce, żebyśmy Go prosili, bo pragnie, żebyśmy widzieli, że to On sam nam daje. Czeka na to, aby człowiek był wobec Niego całkowicie szczery. Nigdy nie mówiłem Bogu, że ma mi dać 7,50, bo akurat tyle mi brakuje do zapłacenia rachunku telefonicznego. Zastanawiam się, czy to nie jest z mojej strony zuchwałość, ale mam mocne doświadczenie, że gdy nie mam żadnej pensji, a zbliża się termin spłacenia rachunków (np. fundacji „SMS z nieba”), to Bóg daje mi tyle i dokładnie tyle, ile potrzebuję. Jeśli robi to przez ileś lat, to dlaczego mam Mu nie ufać, że i tym razem tego nie zrobi? „Nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie – czytamy przecież w Biblii. – Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie”. Drugoklasiści nie mieli racji. Można modlić się o pieniądze. Niezwykle istotne jest jednak rozłożenie akcentów. – Rodzice rabina Desslera zrywali się o świcie, by czytać Biblię – przypomina o. Augustyn Polanowski. – Byli świetnymi kupcami. Dlaczego? Nie dlatego, że cały dzień poświęcali na biznes, ale dlatego, że mieli na to tylko 4 godziny! Resztę poświęcali Torze. Niewiele. „Szukajcie wpierw królestwa Bożego”. Przez te 4 godziny pracowali tak intensywnie, że zarabiali naprawdę świetnie. A my harujemy po 12 godzin i co z tego mamy?
opr.Marcin Jakimowicz