Często zapominamy, że istnieje nie tylko grzech międzypokoleniowy, ale również międzypokoleniowe dobro. Jesteśmy kuszeni, aby grzeszyć. Ale równocześnie jesteśmy wychowywani, aby kochać, przebaczać, a w walce duchowej słuchać podpowiedzi dobrego ducha.
Świadectwem swojego życia, kolejne pokolenia naszych rodzin wychowują nas do pójścia za złym duchem, ale równocześnie uczą nas, jak iść za dobrem. Natomiast strategią grzechu międzypokoleniowego będzie – oprócz przekazywania nam złych skłonności – także przekonywanie nas, że tego dobra międzypokoleniowego nie ma. Jednak nasze życie nigdy nie jest wyłącznie złe albo wyłącznie dobre, podobnie życie naszych rodziców i dziadków. Jeśli więc zapomnę o dobru i nie rozpoznaję go – nie widzę Boga, bo On jest dobry. W tej sytuacji to ja potrzebuję nawrócenia, choć źródło zła dostrzegam w życiu dziadka. To ja mam problem, bo nie widzę w dziadku obecności Boga. Podobnie jest w małżeństwie: jeśli nie widzisz dobra w mężu, w żonie – to znaczy, że ty masz problem, a nie, że mąż czy żona jest zła. Jeśli nie widzę dobra w moim współbracie zakonnym, który może być naprawdę trudnym człowiekiem, jest to mój problem. A bardzo łatwo przychodzi nam widzieć zło w innych, tylko nie w sobie…
Ciche dobro, głośne zło
W strategii międzypokoleniowej bardzo ważni jesteśmy my, nie nasi rodzice czy dziadkowie. Tu chodzi o twoje funkcjonowanie, bo jeśli masz potomstwo – o tobie będą za 20 lat mówiły twoje dzieci, a za 40 lat wnuki. Ty dzisiaj tworzysz historię, twoje podejście do Boga, twoja relacja z Nim. Dlaczego łatwiej dostrzegamy grzech, a z trudem dobro? Dlatego, że ono ma większy wpływ na nas – łatwiej się w życiu burzy niż buduje. Wychowujemy dziecko latami w pobożności i modlitwie, a przychodzi jakiś kolega i niszczy to swoim złym wpływem. Zaufanie małżeńskie buduje się długo, ale gdy mąż raz okłamie – zburzy wszystko. Zapominamy wtedy o dobru, o wspólnym budowaniu, a przypominamy sobie o tym jednym kłamstwie. Co oczywiście jest działaniem złego ducha, ponieważ on jest agresywny i głośny. Miłość jest cicha – gdyby była inna, przestałaby być miłością. Ona zawsze będzie pokorna i cicha, dlatego tak często jest niezauważona. A naszym zadaniem jako ludzi Bożych, którzy modlimy się i karmimy się Chrystusem – jest zauważać to, co ciche i uniżone, ponieważ w tym Bóg przychodzi do człowieka. Nie w wielkim kłamstwie lub zdradzie, czyli w czymś, co jest tylko chwilowe, ale w strategii międzypokoleniowej zapamiętywane na lata.
Rośnie to, co podlewam
Jeśli poddamy się tej skłonności, zaczniemy demonizować nasze życie. A jeśli my to dzisiaj zrobimy – w przyszłości demonizować nas będą nasi potomkowie. Zło jest przekazywane nie tylko przez mój grzech – także przez to, że nieustannie wydobywam zło na światło dzienne, a dobru mówię: schowaj się. Pomyślmy teraz o naszych rodzicach. Co w nas się pojawia: dobre czy złe wspomnienia? Nie ma człowieka, który nie otrzymałby od swoich rodziców dobra i zła, każdy otrzymał jedno i drugie. Ale to, co lepiej zapamiętałem i na czym się skupiam – zależy od tego, czy jestem człowiekiem Chrystusowym, czy też nie. Czy koduję w sobie głównie złe sytuacje, czy dobre? Zasada jest taka: rośnie to, co podlewam. Czego nie podlewam – to nie rośnie. Oczywiście łatwiej podlewać to, co krzyczy, co jest głośne i samo się narzuca. Ale trud człowieka wierzącego polega na tym, by podlewać dobro.
Ryzyko magicznego myślenia
Gdy mówię tylko o grzechu międzypokoleniowym, a nie o dobru międzypokoleniowym – ryzykuję, że zacznę grzech międzypokoleniowy traktować „magicznie”. Uwierzę, że ten grzech się do mnie jakoś „przykleił”. Na pewnym etapie mojego życia tata przerzucił ten grzech na mnie i teraz nie mogę go od siebie odkleić, więc stosuję różne modlitwy, by się go pozbyć. Czasem pomaga, czasem nie, ale plama została. Albo dziadek rzucił na mnie klątwę, więc teraz ja „zaklęciami modlitewnymi” próbuję ją z siebie zdjąć. W kategoriach grzechu nie ma czegoś takiego jak „zarażanie się” – ktoś rzucił i na mnie przeszło; ktoś grzeszny się mnie dotknął i teraz będę to w sobie nosił do końca życia. Jeśli mam serce zamknięte na zło, to tysiące grzeszników mogą się mnie dotykać i nic na mnie nie przejdzie! Podstawą walki duchowej jest świadomość, że Chrystus już zwyciężył! Transmisja duchów jest możliwa tylko wtedy, kiedy jestem na nie otwarty. Bez tej zgody – zło nie ma mocy, bo właścicielem serca człowieka jest jego Stwórca, czyli Bóg. Czy ktokolwiek miał doświadczenie „zarażenia się” dobrem? Czy można zarazić się dobrem? Nie ma szans na proste równanie: moi rodzice byli cierpliwi, więc mnie też nikt nie wytrąci z równowagi. Albo: mój tata zawsze przebaczał, więc ktokolwiek wyrządzi mi krzywdę – reaguję wręcz jak Pan Jezus na krzyżu! Dobrem nie da się „zarazić”. Natomiast tata, zawsze przebaczając, pokazał mi pewien styl życia, którego nauczyłem się jako dziecko. Co nie znaczy, że zawsze będę reagował tylko tak. Ale dzięki dobru, jakie otrzymałem – w dorosłym życiu mogę funkcjonować w taki właśnie sposób. Inny człowiek codziennie widział swojego tatę krzyczącego. Ale to nie znaczy, że ten syn zostanie awanturnikiem. Po prostu wyniósł on z domu przeświadczenie, że krzyk jest czymś naturalnym, natomiast ta kłótliwość nie „przykleiła się” do niego międzypokoleniowo. Podobnie może być z dobrem – np. pewna kobieta jako dziewczynka zauważyła, że w spojrzeniu jej matki na ojca zawsze widoczna jest miłość. Dzięki temu ona, gdy już dorosła, potrafi tak patrzeć na swojego męża, że on czuje się kochany. Inna osoba nie widziała tego w swoim domu, co nie znaczy, że sama tak nie będzie mogła robić. Jedynie będzie jej trudniej, bo we wzorcach międzypokoleniowych tego nie otrzymała. Rzeczywistość duchowa podlega tym samym prawom, choć duchy dobre i złe mają różny styl działania. Jeśli nie można „zarazić się” trwale dobrem, to nie można też trwale „zarazić się” złem. Natomiast zarówno przebywanie z dobrem, jak i ze złem – ma na nas wpływ i wypracowuje w nas pewien sposób myślenia i życia.
Prawdziwe przebaczenie
Tak więc grzech międzypokoleniowy i dobro międzypokoleniowe to coś, co zostało mi wpojone – a nie coś, co się do mnie „przykleiło”. Czasem nawet zostało mi wpojone pośrednio. Na przykład czyjaś babcia podczas wojny widziała sto gwałtów i to spowodowało, że się zamknęła emocjonalnie. I jako osoba zamknięta – wychowywała mamę. Mama też nic z tym nie zrobiła: nie przepracowała tego ani przed Bogiem, ani inaczej, po prostu nauczyła się takiej postawy. A teraz ty masz zamkniętą mamę. Źródło tego wszystkiego jest w fakcie, że babcia widziała te gwałty wojenne i bardzo ją to zabolało. Ale w jej sercu nie dokonało się przebaczenie. Bez przebaczenia – przekazała konsekwencje tego grzechu swojej córce, a ona swojemu dziecku. To trzeba teraz przerwać, ale to zło można zatrzymać tylko w Chrystusie, na krzyżu. Dopóki ktoś tego nie zrobi – konsekwencje grzechu będą przekazywane dalej. Uzdrowienie międzypokoleniowe jest zawsze związane ze spotkaniem przy krzyżu Chrystusa, czyli z przebaczeniem. Nie z „odklejeniem”, nie z wyrzuceniem, ale z tym, że przyjmę krzyż i zdecyduję: „Przebaczam mamie to zamknięcie, które wynikało ze sposobu, w jaki została wychowana. Wiem, że jego powodem było zamknięcie babci, spowodowane widokiem tamtych gwałcicieli”. Babcia zatrzymałaby to zło, gdyby potrafiła im po kolei przebaczyć. Ale teraz może to zrobić wnuczka, a ponieważ ich nie znała i nie widziała – przebacza im zbiorowo. Modlitwa o uzdrowienie międzypokoleniowe to mój konkrety wysiłek przylgnięcia do Chrystusa, aby On mógł we mnie działać. Podczas takiej modlitwy nie wolno osądzać osób, przez które odziedziczyliśmy pewne problemy. Najprawdopodobniej nasze dzieci też będą miały nam co przebaczyć. Każdy kiedyś kogoś skrzywdził – nawet nieświadomie. A modląc się o uwolnienie od grzechu międzypokoleniowego, nie będę prosił: „Panie, odetnij to coś od mamy”. W tej modlitwie chodzi o mnie – to w moim sercu ma się dokonać miłość, abym zaczął przebaczać.
Zanurzenie w krwi Chrystusa
Zły duch chciałby, abyśmy grzech traktowali magicznie. Wie, że wtedy nie doświadczymy miłości Chrystusa w sobie, tylko skupimy się na jednym: jak oderwać to, co się do nas „przykleiło”, bo wtedy będzie spokój. Jak więc we właściwy sposób oddać Jezusowi grzech międzypokoleniowy? Na modlitwie mogę zanurzyć we krwi Chrystusa to, co „odziedziczyłem” po mamie lub tacie (np. emocjonalne zamknięcie, pożądliwość, materializm, rozpustę, krzykliwość, gniewność, plotkarstwo, tendencję do nałogów itd.). Błędem jednak byłaby postawa: zanurzam w kielichu Bożej miłości siebie i mamę, a po modlitwie patrzę: „Mama się przemieniła, czy nie? Bo może jeszcze raz musimy «zanurkować», aby mamę lepiej «chwyciło»?”. Właściwe podejście jest takie: na modlitwie zanurzam siebie i mamę we krwi Chrystusa, a gdy wychodzę – patrzę, czy mam już wolne serce. Ja, a nie mama! To ja staję ze swoją wolą przed Bogiem. Mama powinna to zrobić niezależnie ode mnie. Jeśli po modlitwie widzę, że nadal nie przebaczyłem, to jeszcze raz muszę wejść w krew Chrystusa. A wtedy doświadczę Pana obecnego w moim sercu i Jego działania, gdy On uwolni mnie od tego brzemienia międzypokoleniowego. Pan Jezus naprawdę chce to w nas czynić.Remigiusz Recław SJ