Duchowość księdza

Homilia abp Adriana Galbasa SAC wygłoszona podczas pielgrzymki duchowieństwa archidiecezji katowickiej. Katowice, 31 sierpnia 2024 roku.

Drodzy Bracia,
cieszę się, że jesteście dzisiaj w naszej katowickiej katedrze, na dorocznej pielgrzymce duchowieństwa. Mam nadzieję, że udało wam się nieco odpocząć i teraz z nowymi siłami będziecie mogli podjąć powierzone wam obowiązki. Dziękuję tym z was, którzy w wakacje także pracowali, na rekolekcjach, obozach, pielgrzymkach i gdzie tylko jeszcze.

Słowo Boże, daje nam dzisiaj jedno ważne zadanie, sformułowane już w pierwszym zdaniu odczytanej przed chwilą liturgii słowa: „przypatrzcie się bracia powołaniu waszemu” (1 Kor 1,26), powiedział św. Paweł.
 

Paweł nie mówi, że mamy na nasze powołanie po prostu spojrzeć, rzucić nań okiem, co można zrobić przelotnie, bez przykładania do tego większej uwagi i przy okazji innych czynności.

Przypatrzenie się wymaga spokoju, czasu, koncentracji, refleksji i uważności. Nie można przeżywać dojrzale swojego powołania bez przypatrywania się temu, co się z nim dzieje, w jakiej ono jest kondycji, czy się rozwija, czy kurczy, pogłębia, czy spłyca?

Przypatrywanie się powołaniu jest konieczne dla jego zdrowia. Konieczne są kapłańskie rekolekcje, dni skupienia, konieczny jest porządny rachunek sumienia przed systematyczną spowiedzią, czy choćby ten, codzienny, przy okazji Komplety. Taki jest też cel tej dorocznej naszej pielgrzymki. 

Chciałbym tę refleksję oprzeć na kilku wskazaniach papieża Benedykta XVI na temat duchowości księdza diecezjalnego. Papież powiedział o tym na zakończenie Roku Kapłańskiego, dając za przykład Świętego Proboszcza z Ars. 
Fundamentalnym elementem tejże duchowości jest utożsamienie się księdza z tym co robi, by nie był on jedynie pracownikiem, wykonującym pewne czynności, ale by jego czynności wynikały z tego, kim jest. 

Jestem księdzem, a nie pracuję jako ksiądz. To zasadnicza różnica. „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, na chwałę Bożą to czyńcie” (1 Kor 10,31) – powie nam św. Paweł. Przy święceniach żaden z nas nie był pytany o to, czy jest gotów pracować „od-do” w jakimś megakorpo. Byliśmy za to pytani, czy chcemy w swoim życiu dążyć do szczególnie radykalnego utożsamienia się z Chrystusem, a potem usłyszeliśmy, zdanie, w którym było zadanie: „prowadź życie zgodnie z tajemnicą Pańskiego krzyża”. 

Czy więc umiem, a jeśli nie, to czy zbliżam się do tego (zbliżam się tym bardziej, im dłużej jestem księdzem), by powiedzieć za św. Pawłem: „teraz żyję już nie ja, żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20)? Czy coraz mniej we mnie mnie, a coraz więcej Chrystusa!

Jeśli kapłaństwo sprowadzi się do jakiejś postaci zawodu, a sutanna do kitla roboczego, raczej nie odniosę do siebie słów o szczęściu wybranych przez Pana, które powtarzaliśmy przed chwilą w refrenie psalmu responsoryjnego: „Szczęśliwy naród wybrany przez Pana” (por. Ps 33,12). Przeciwnie: zawsze wtedy pojawi się jakiś rodzaj podwójnego życia, mniej czy bardziej niebezpiecznego i druzgocącego. Coraz więcej będzie roszczeń, pretensji, wołania o swoje. Pojawią się nieczytelne i niebezpieczne emocjonalne związki.

To oczywiście nie znaczy, że w kapłaństwie nie mam prawa do prywatności, do swoich hobby, do poświęcania czasu własnym pasjom, czy zainteresowaniom. Wręcz przeciwnie: dobrze by one były. Zawsze jednak jako część spójnego kapłańskiego życia, a nie jako jego alternatywa.

Utożsamienie się z Chrystusem i Jego sposobem spełniania misji jest więc w naszej posłudze fundamentalne. Nie oszukujmy się: w niedalekiej przyszłości będzie nam trudniej. Pracy będzie przybywać, także z powodu zmniejszającej się liczby księży, a ludzkiej życzliwości i pieniędzy niekoniecznie. Społeczny i materialny status księdza w Polsce będzie się raczej obniżał niż podwyższał. Tym bardziej więc powrót do pierwotnej miłości, do podstawowych pytań i do najszczerszych odpowiedzi, jakie na te pytania dawaliśmy przyjmując święcenia, wielkie, oddane sprawie Chrystusa i zakochane w Nim serce jest konieczne. Uchroni nas to od jałowych kalkulacji, frustracji, narzekań i smutków. Jestem Chrystusowym księdzem. Jego los jest więc moim losem. I to jest dla mnie błogosławieństwo!

To utożsamienie się z Chrystusem wyraża się też w postawie, którą papież Benedykt nazywa „aktywnym zamieszkiwaniem” księdza w parafii. Chodzi tu nie tylko o fizyczne, jak najczęstsze przebywanie w parafii, co też jest niezwykle ważne i co jest obowiązkiem duszpasterzy, ale właśnie o kapłańską gorliwość, która nie zadowoli się spełnianiem jedynie tego, co konieczne. 

Papież Benedykt pisał tak: „Zaledwie Jan Vianney przybył do Ars wybrał kościół na swe mieszkanie. Tam trzeba go było szukać, jeśli się go potrzebowało (…). Systematycznie odwiedzał chorych i rodziny: organizował misje ludowe i święta patronalne, zbierał i rozporządzał pieniędzmi na swe dzieła charytatywne i misyjne, upiększał swój kościół i obdarzał go wyposażeniem sakralnym, zajmował się sierotami (…) interesował się wykształceniem dzieci, tworzył konfraternie i wzywał świeckich do współpracy”.

Krótko mówiąc: wszystko co robił było powiązane z ludźmi, którym posługiwał. Za nich sie modlił, dla nich pracował, z nimi był. Tak, jak ojciec w zdrowej rodzinie: wszystko robi dla swej rodziny. Nie wylicza jej czasu, nie chce być na odwal, nie zajmuje się głównie i przede wszystkim sobą.

Drodzy Bracia,
jestem pod wrażeniem kapłańskiej gorliwości tak wielu z was. Bardzo wam za to dziękuję. Za to, że obmyślacie i wdrażacie nowe duszpasterskie pomysły, że szukacie sposobów, że się nimi wymieniacie, że chcecie więcej, lepiej, doskonalej. Że obchodzi was pytanie: jak skuteczniej trafić do tych, których macie na parafii i do tych, których już nie macie? Że się nie zniechęcacie! Róbcie tak nadal. 

Ważnym elementem duchowości kapłańskiej jest – pisze Papież Benedykt – stała, gorliwa modlitwa, także ta wstawiennicza, za parafian, jak najczęstsza posługa w konfesjonale, osobista asceza księdza, a także nauczanie, które wypływa z osobiście przyjętego Słowa. Tu papież Benedykt mówi tak: „Aby nie zrodziła się w nas pustka egzystencjalna i nie została narażona skuteczność naszej posługi, trzeba byśmy się pytali ciągle na nowo: Czy jesteśmy naprawdę przeniknięci Słowem Bożym? Czy jest ono doprawdy pokarmem, którym się posilamy, bardziej niż chleb i sprawy tego świata? Czy naprawdę je znamy? Czy je miłujemy? Czy troszczymy się wewnętrznie o to Słowo do tego stopnia, aby rzeczywiście odciskało się ono na naszym życiu i kształtowało nasze myślenie?”. 

Trudno do tych słów cokolwiek dodać. Bez osobistej, codziennej modlitwy nasze życie duchowe obumrze. Po raz kolejny bardzo was zachęcam do codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu. Oprócz niewątpliwych i niezwykłych korzyści duchowych, nasza adoracja będzie miała ogromny wpływ formacyjny na wiernych.

Nie wystarczy urządzić w kościele wystawienia Najświętszego Sakramentu i pozwolić, by stał on samotnie. To jest niewłaściwe i niezgodne z przepisami liturgicznymi. Potrzeba nam miejsc adoracji, a nie miejsc wystawienia. Lepiej, żeby w parafii była kilkugodzinna, czy nawet godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu niż całodniowe jego wystawienie, na którym nie ma ludzi. Jednak do adoracji nie skłonimy wiernych samymi jedynie zachętami. Potrzebny jest przykład!

Podobnie przypominam o regularnym rozmyślaniu. Bez karmienia się Słowem Bożym, nie tylko podczas odmawiania brewiarza, grozi nam duchowa anoreksja. Będziemy jak kelner, przynoszący innym obfity pokarm, a jednocześnie sami umierający z głodu. Brak osobistego spotkania ze Słowem Bożym wpłynie także na jakość naszego przepowiadania. Jeśli sami nie wnikniemy w Słowo, będziemy innym ofiarowali banały, albo cudze refleksje ściągnięte z Internetu. To, co mówimy nie popłynie z serca, bo serce będzie gdzie indziej. Wiadomo, przecież, że jest ono tam, gdzie jest skarb (por. Mt 6,21).

Czyż nie pozostają aktualne słowa papieża Piusa X, który jeszcze jako patriarcha Wenecji pisał do księży tak: „Głosicie wiele dobrych kazań, niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy: co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych homiletycznych salw huraganowych, ale serce, pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

Niezwykle ważna jest także stała formacja intelektualna. Kilka lat temu abp Stanisław Gądecki pisał w Liście do swoich księży: „Nie wolno nam siać zamętu w ludzkich duszach przez głoszenie wypaczonej nauki Kościoła, albo wymysłów własnej mądrości, które przynoszą poklask tłumu i utwierdzają pychę głoszącego. Nauczanie spowiednika i kaznodziei musi się zawsze zgadzać z Magisterium Kościoła. O ile bowiem Biskup Rzymu ma przywilej formułowania nieomylnej nauki, to biskupi oraz prezbiterzy mają obowiązek głoszenia nauki nieomylnej, sformułowanej przez Magisterium Kościoła”. 

Bardzo was proszę, abyście stale pogłębiali wiedzę o waszej wierze. Wykorzystujmy sumiennie stałą formację, według obowiązujących w archidiecezji zasad. Miejmy też dość odwagi i pokory, aby radzić się bardziej doświadczonych księży oraz świeckich.

Bardzo też proszę, aby w duszpasterstwie nie tworzyć swoich własnych praw. Parafia nie jest moja, tylko Kościoła. Nie mogę więc wymyślać tam własnego prawodawstwa. Jeśli więc np. Kościół dopuszcza przyjmowanie komunii św. na rękę, to należy ją w taki sposób udzielać tym wiernym, którzy o to proszą.

I jeszcze jeden element duchowości kapłańskiej, na który zwraca nam uwagę papież Benedykt. Chodzi o życie radami ewangelicznymi, zgodnie ze swoim stanem. To ważne, by pamiętać, że do czystości, ubóstwa i posłuszeństwa wezwani są nie tylko zakonnicy. Owszem, oni czynią to ze względu na złożone śluby, ale to nie znaczy, że księża diecezjalni są tutaj bez zobowiązań. Papież pisze tak: „Proboszcz z Ars potrafił żyć radami ewangelicznymi w sposób stosowny do swego stanu kapłańskiego. Jego ubóstwo nie było takie jak zakonnika czy mnicha, lecz takie, jakiego wymaga się od księdza: pomimo zarządzania znacznymi sumami pieniędzy, wiedział, że wszystko ofiarowano jego Kościołowi, ubogim, sierotom. Wyjaśniał: Mój sekret jest prosty: dawać wszystko i niczego nie trzymać dla siebie. Kiedy miał puste ręce, zwracającym się do niego ubogim mówił zadowolony: „Dziś jestem biedny, tak jak wy, jestem jednym z was”. Mógł w ten sposób stwierdzić u kresu życia z całkowitym spokojem: „Nie mam już nic (…). Dobry Bóg może mnie teraz wezwać kiedy zechce”. Również jego czystość była taką, jakiej wymaga się od księdza dla jego posługi. Można powiedzieć, że była to czystość właściwa dla tego, kto habitualnie powinien dotykać Eucharystii i habitualnie patrzy na nią z całą żarliwością serca i z tą samą żarliwością daje ją swoim wiernym. Powiadano o nim, że w jego spojrzeniu jaśniała czystość, a wierni dostrzegali to, gdy zwracał się ku tabernakulum oczyma zakochanego. Również posłuszeństwo św. Jana Marii Vianey’a wyrażało się całkowicie w pełnym przylgnięciu do codziennych wymogów swej posługi”.

Tyle papież. I znów nie trzeba tych słów nadmiernie komentować. Wszyscy wiemy, jak wiele pokoju przynosi naszemu sercu to, gdy jest ono niezagracone przez niepotrzebne rzeczy, przez nieczystość, czy przez pychę. Słowem: przez potrójną pożądliwość, o której mówi św. Jan Apostoł (por. 1 J 2,16). I przeciwnie: ile wewnętrznego niepokoju i zewnętrznego zgorszenia jest w nas i z powodu nas, w wyniku niezachowywania ubóstwa, posłuszeństwa i czystości!

To dotyczy także spraw na pozór drobnych. W te wakacje dostałem list od rodziców niepełnosprawnego dziecka, którzy pisali, że stać ich jedynie na kilkudniowy wyjazd w Beskidy i ze smutkiem oglądają zdjęcia ich księdza z – prawdopodobnie – drogich, zagranicznych wakacji. „Rozumiem, piszą, że ten ksiądz ma też prawo do wypoczynku, ale po co się tym chwali. I jaką to zaspokaja w nim potrzebę?”. 

Odpisałem, że dziękuję, a co do potrzeby to nie wiem. Szczerze wam też powiem, że zupełnie nie wiem po co ksiądz umieszcza w swoich mediach społecznościowych informacje o tym, że właśnie zjadł pizzę, albo był w kinie. W końcu to żaden wyczyn. Jeśli nasze konta w tych mediach nie służą do ewangelizacji, to lepiej je zlikwidować.

Drodzy Bracia,
przypatrzmy się i przypatrujmy jak najczęściej naszemu powołaniu. Odkryjemy wówczas, wciąż i wciąż, że jest ono darem, darmo nam danym. Bez naszych zasług. Niewielu wśród nas mędrców, mocnych i szlachetnie urodzonych (por. 1 Kor 1, 26). A jednak Bóg nas wyróżnił. Dziękujmy Mu za to i odpowiadajmy na to wyróżnienie dobrym życiem. Niech Chrystus będzie dla nas mądrością, sprawiedliwością, uświęceniem i odkupieniem (por. 1 Kor 1,30). Niech będzie naszą chlubą.

Dziękuję wam, że jesteście. Bądźcie, bądźmy coraz bardziej.
Amen. 

+ Adrian J. Galbas SAC

za gość niedzielny