Orędzie Matki Bożej z 25. lutego 2018- Medziugorje

„Drogie dzieci! W tym czasie łaski wzywam was wszystkich, byście się otworzyli i żyli przykazaniami, które dał Wam Bóg , tak aby was prowadziły przez sakramenty na drodze nawrócenia. Świat i jego pokusy wystawiają was na próbę, a wy dzieci patrzcie na Boże stworzenia, które On wam dał w pięknie z pokorą i kochajcie Boga, dziatki, ponad wszystko, a On was poprowadzi na drodze zbawienia. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Ktoś wyłączył światło

Znalezione obrazy dla zapytania ktoś wyłączył światło

Marcin Jakimowicz: „Weź się ogarnij. Zrób coś z sobą” – słyszałeś takie podpowiedzi?

Adrian Wawrzyczek: Wielokrotnie. Samemu nie da się tego zrobić, dziś już to wiem. Depresja to nie walka na własną rękę. Trzeba skorzystać z pomocy specjalisty, lekarza, psychiatry. Wiem, wiem, to temat tabu i wielu ludzi wstydzi się tego, ale chcę im podpowiedzieć: nie warto się męczyć. „Weź się ogarnij” – takie słowa początkowo bardzo mnie irytowały. Ale przychodzi taki moment w chorobie, gdy po prostu trzeba się wziąć w garść.

W każdej rodzinie znajdzie się jakiś „wujek dobra rada”, który rzuci: z takimi trzeba ostro, a nie cackać się jak z jajeczkiem…

Zdarzają się tacy ludzie. Myślę, że to oni mają problem. Łatwo radzić w nie swojej sprawie. Takie rady bardzo podcinają skrzydła. „Zrób z sobą coś”. Ale co? Doświadczyłem w życiu czterech rzutów choroby. Przychodziła w kluczowych momentach: przy przejściu z podstawówki do szkoły średniej (nikt nie chciał uwierzyć, że taki młody, uzdolniony chłopak może mieć depresję) i przy zmianach pracy. Zawsze w chwili, gdy musiałem zmierzyć się z nauczeniem się wielu nowych rzeczy pod presją czasu. Z przeładowaniem, ze zmianą.

Ostatnio nastąpił piąty rzut depresji – 0:4 Górnika z Cracovią.

Nie wiem, czy akurat z tego da się wyjść. (śmiech)

Jakie były symptomy choroby?

Początkowo wydawały się niegroźne. Proste, prozaiczne sprawy, podobne do zwykłego zapominalstwa, roztargnienia. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy zamknąłem drzwi… W pracy miałem odpowiedzieć na 15 e-maili, a odpowiedziałem na 10. Potem było znacznie gorzej. Totalne rozkojarzenie, brak skupienia, duże trudności ze snem i wszędobylskie uczucie psychicznej męki. Umysł bombardowany tysiącami bodźców odmawiał posłuszeństwa. A cały otaczający świat robi wszystko, byśmy nie mieli chwili skupienia i ciszy.

Po co mi wypełniona nudą cisza? Mam pod ręką Facebooka…

To dobrze, że masz Facebooka! Jak z każdym dobrem, które wymyślono, ważne jest, jak z niego korzystasz. Jako dziennikarz pracujący w mediach społecznościowych cieszę się, że ułatwiają one komunikację z ludźmi. Tyle że widzę też ich ciemną stronę, zagrożenia. Wszechobecność informacji, bombardowanie newsami. Po co ci one? Pomagają w życiu? W podejmowaniu decyzji? W odpoczynku? W samodzielnym myśleniu? W wyciszeniu, skupieniu?

Media skupiają się na wielkich przełomach, rewolucjach, na ludziach, którzy mają swoje 5 minut w świetle reflektorów, a ty jako drogę wyjścia z kryzysu proponujesz małe kroczki, drobne decyzje, wierność w małych rzeczach… Ludzie chcieliby od razu przenosić góry.

Małe kroki są kluczowe. Proste zmiany w codziennym życiu mogą dokonywać prawdziwej rewolucji. Dlaczego? Bo stopniowo przekształcają się w nawyki, a te zmieniają życie.

„Zostałem uzdrowiony z przewlekłej depresji” – piszesz. Co się stało?

Gdy w mojej chorobie nie widać było przełomu, lekarka powiedziała: „Od poniedziałku szpital. Widzimy się za kilka dni”. Odpowiedziałem: „Nie zgadzam się. Jadę na rekolekcje. Do najlepszego lekarza, jakiego znam. Do Jezusa”. Zdobyłem się na odwagę i powiedziałem jej to wprost. Pomyślałem: „Jezu, jeśli mi nie pomożesz, za tydzień zamykam się w szpitalu i poddaję lekarzom”. Skończyło się tak, że po tygodniu poszedłem na ósmą do roboty na szesnastogodzinny dyżur. Pracowało mi się tak dobrze jak nigdy wcześniej. Byłem zdrowy.

Co się stało?

Bóg raczy wiedzieć. (śmiech)To było kompletne zaskoczenie. Coś jak mrugnięcie okiem Pana Boga. Często bywałem na Tyskich Wieczorach Uwielbienia, posługiwałem we wspólnocie charyzmatycznej, widziałem, jak Bóg działa u innych. A mnie dotknął na najzwyklejszych rekolekcjach Domowego Kościoła. I to na końcu świata – w Bieszczadach. Żadnego fruwania pod sufitem. „Zwykła” spowiedź, Msza, Komunia i… uzdrowienie. Pamiętam, że po spowiedzi poszedłem pokłócić się z Bogiem. Byłem sam i wykrzyczałem głośno, co o tym wszystkim myślę…

Często tak masz?

To było pierwszy raz w życiu. Krzyczałem: „Dlaczego robisz to moim dzieciom i żonie?”. Pamiętam, że powiedziałem Bogu też (może wydawać się to śmieszne): „Dlaczego nie mogę cieszyć się z gry mojej ukochanej drużyny?”.

I, jak widać, zadbał o detale! Górnik awansował rzutem na taśmę i stał się rewelacją jesieni…

Idziemy jak burza. Wierzę, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Po tej męskiej rozmowie z Bogiem poszedłem do Komunii. Klęczałem, gdy nagle zacząłem się cały trząść. Miałem wrażenie, że nagle włączają mi się wszystkie światła. Jak jupitery na meczu. Nie wiedziałem, co się dzieje. Przed chwilą byłem w rozsypce, nie potrafiłem sklecić myśli, siedziałem zamknięty na cztery spusty, a kolejnego dnia prowadziłem już studium biblijne i dokonywałem analizy tekstu! A przecież jeszcze kilkanaście godzin wcześniej miałem problem z emocjami. Byłem z nich kompletnie wyprany. Nic nie odczuwałem. Pustka. Po minucie nie potrafiłbym powtórzyć naszej rozmowy. Nie byłem w stanie funkcjonować. Niewiele do mnie docierało. Mówili do mnie, a ja co chwilę się „wyłączałem”. Niemal nie było ze mną kontaktu.

Może Twoje uzdrowienie jest owocem tego, że w bezradności wykrzyczałeś coś Bogu? Powiedziałeś Mu bez ogródek, co myślisz o swojej sytuacji?

Nie wykluczam tego. Wiem, że On kocha szczerość, nie lubi udawanych, sztucznych relacji.

Dla Twoich najbliższych depresja musiała być bolesną próbą. Znam rodziny, które nie wytrzymywały takiego ciśnienia, a najbliżsi odchodzili, pozostawiając osoby cierpiące w samotności.

Gdy przeżywałem pierwsze ataki depresji, również traciłem bliskie mi osoby. Odchodziły ode mnie dziewczyny. Bolało. Dziś widzę, że nie były to prawdziwe miłości. Gdy poznałem Justynę (moją żonę), opowiedzieliśmy sobie wszystko. I choć znaliśmy się krótko, postanowiliśmy, że będziemy ze sobą do końca. Na dobre i złe. Ona wiedziała, na co się pisze. Dlatego tym bardziej cieszyła się z mojego uzdrowienia. Była w szoku, że Bóg uzdrowił mnie tak błyskawicznie. Znała diagnozę…

Kolega (pracował w korporacji, był duszą towarzystwa, świetnie zarabiał) wrócił pewnego dnia do domu, poczuł się zmęczony, zwinął się na łóżku w kłębek i… nie był w stanie wstać przez kilka miesięcy. – Jakby jakiś neuron w mózgu mi przeskoczył – opowiada dzisiaj.

Doskonale wiem, o czym mówisz. Mnie też w pewnym momencie wyłączył się pstryczek. Byłem duszą towarzystwa i nagle jakby ktoś wyłączył źródło prądu. Nie potrafiłem do nikogo zagadać. Zawsze myślałem, że jestem silny psychicznie. Chodziłem do trudnej szkoły na trudnym osiedlu. Dawałem radę. Nie sięgnąłem jak moi kumple po alkohol, papierosy czy pornografię, choć były na wyciągnięcie ręki. Wydawało mi się, że jestem silny. A jednak depresja dopadła mnie z dnia na dzień. „Komu się wydaje, że stoi, niech baczy, by nie upadł…”

Da się modlić w tym stanie?

Modliłem się przez trwanie. Czekałem. Czułem, że jestem pusty i jedyną rzeczą, którą mogę Bogu oddać, jest moja bezradność i nędza. Był czas, gdy prosiłem, by Pan Bóg mnie zabrał, skończył tę mękę. „Albo mnie zabierz, albo uzdrów”. Zrobił to drugie.

Skąd pomysł na „Ogarniacza”?

Denerwowało mnie to, że wiele poradników psychologicznych czy z dziedziny rozwoju osobistego sięga do duchowości Wschodu (do buddyzmu, do zen). Dla mnie to zagrożenia duchowe, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego. Przeczuwałem za to, że chrześcijaństwo oferuje znacznie więcej. Zacząłem gorliwie poszukiwać i odkryłem wielkie bogactwo „naszej” tradycji duchowej! Gdy zaproponowałem Wydawnictwu WAM napisanie „Ogarniacza”, redaktorzy oddzwonili po kwadransie: – Wydajemy ją! Byłeś kiedyś na rekolekcjach ignacjańskich? – usłyszałem. – Nie??? Cała twoja książka jest zakorzeniona w duchowości Ignacego z Loyoli!

„Ogarniacz” to nie tylko poradnik o tym, jak wyjść depresji, ale i rodzaj kalendarza oraz planera…

Ułatwia organizowanie codzienności. W części kalendarzowo-planerowej nie ma dat czy zaznaczonych miesięcy. Zaczynasz pracę nad sobą w dowolnym momencie. Nasze postanowienia noworoczne to często… kłamstwa mające krótkie nóżki. Po czasie nie starcza nam motywacji i zaczynamy odpuszczać. Pomyślałem o tych, którzy będą chcieli rozpocząć walkę o siebie w marcu czy w lipcu, a niekoniecznie przy noworocznych fajerwerkach.

Czytałem dane, z których wynika, że na depresję cierpi 6 mln Polaków. Niewielu z nich powie jak Ty: „choruję”.

To jest choroba. Nie „dół” czy smutek. Trzeba mieć odwagę uczciwie się do tego przyznać. Jest lekarz, są lekarstwa. Masz alergię, więc mówisz: „jestem alergikiem”. Ja chorowałem na depresję. Dlaczego miałbym mówić o tym w inny sposób? Wiarygodne badania z dziedziny neurologii przeprowadzone przez dr Caroline Leaf wykazują, że znaczna większość depresji, a także wielu innych chorób psychicznych i fizycznych, bierze się ze złego, zbyt szybkiego i rozproszonego myślenia.

„Na początek pokochaj siebie” – piszesz. Piękna rada. Wiesz może, jak to zrobić?

Niezwykle istotna jest uważność. Pamiętanie o tym, że Bóg nie spuszcza z ciebie oka, że ciągle jesteś w Jego obecności, w zasięgu Jego wzroku. Niezależnie od tego, co czujesz. „Wczoraj minęło, jutro jeszcze nie nadeszło. Mamy tylko dziś” – podpowiadała Matka Teresa z Kalkuty. Ważne jest, by skupić się na tym, co przynosi dzień dzisiejszy. Nie rozdrapywać ran z przeszłości, nie rozpamiętywać jej, nie zamartwiać się na przyszłość. „Teraz jest chwila naszego zbawienia”. Ważne jest to, by nauczyć się cieszyć z drobiazgów. Uczyć się wdzięczności. Zapach skoszonej trawy – ktoś powie: nic podniosłego. A dla mnie przedsionek raju. (śmiech) Słowem, które co chwila pada w mojej książce, jest „wdzięczność”. Pomagałem kiedyś koleżance, która miała problem z narzekaniem…

Z rodziny Jakimowiczów? To u nas rodzinne…

Nie, z innej, ale wam też polecam to ćwiczenie. (śmiech) Wspomnianej koleżance poradziłem, by każdego dnia wysyłała mi mailowo 10 rzeczy, za które dziękuje Bogu. Codziennie miały być inne. Opowiadała, że to ćwiczenie otworzyło jej oczy.

„W każdym położeniu dziękujcie”. Słowo „położenie” pasuje do depresji jak ulał. Naprawdę leżysz…

…jak długi. (śmiech) Jestem przekonany o tym, że mamy być za co wdzięczni. Wdzięczność jest lekarstwem. Dziękowałem Bogu za bliskich, którzy przy mnie byli, za wspólnoty, które się za mnie modliły. Naprawdę czułem ich oddech na plecach, wiedziałem, że modli się za mnie mnóstwo osób. Miałem głębokie przekonanie, że ich modlitwa ma moc i wyrwie mnie z nicości. Że w końcu coś się stanie. Nie sądziłem tylko, że na takich „zwykłych” rekolekcjach. (śmiech)

Zanim Mojżesz przez 40 lat wyprowadzał Izraela z Egiptu, Bóg jego samego przez 40 lat wyprowadzał przez pustynię z ziemi faraonów. Nie możesz wyprowadzić ludzi z miejsca, w którym nie byłeś…

Myślę, że nie można być przewodnikiem, gdy nie masz doświadczenia tego, z czym mierzą się ludzie, którym pomagasz. Wiem, że Bóg może wykorzystać moje doświadczenie pustyni, ciemności po to, by wyprowadzić z niej innych. Już docierają do mnie głosy, że tak się dzieje…

Depresja ma być najpowszechniejszą chorobą świata już za 10 lat. „Dla wielu z nas zapracowanie jest świetnym alibi, by nie wejść w siebie i nie dowiedzieć się, na co właściwie jesteśmy chorzy” – cytujesz w książce o. Józefa Augustyna. Rozpędzone pokolenie będzie miało twarde lądowanie.

Nie ma innej opcji. Nie każdy musi zachorować na depresję, aby zwolnić. Ale niestety, ta choroba będzie dotykała coraz więcej osób. Odcinamy się od własnego wnętrza, od uczuć, boimy się w nie zagłębiać, by nie przerazić się tym, co w sobie znajdziemy. Może to być obawa przed relacją, przed stanięciem w prawdzie, przed ukrytymi grzechami. Dla mnie kołem ratunkowym jest proponowany przez św. Ignacego codzienny rachunek sumienia. Wejrzenie w siebie, ponazywanie rzeczy po imieniu: a nie jedynie prosta wyliczanka grzechów dnia. Nie chciałbym już więcej przeżywać na własnej skórze dotknięcia choroby, dlatego opisane w „Ogarniaczu” metody pracy nad sobą traktuję jako skuteczną profilaktykę. Depresji nikomu nie życzę, a jednocześnie wiem, że ten stan sporo mnie nauczył. Jestem przekonany, że gdybym wcześniej zaufał wyłącznie Bogu i zmienił tryb życia na bardziej „slow”, nie musielibyśmy teraz rozmawiać o twardych lądowaniach.

Adrian Wawrzyczek – mąż, ojciec trojga dzieci, dziennikarz, bloger (jakogarnac.pl), specjalista social media, autor książki „Ogarniacz. Opanuj swoją codzienność”.

za wiara.pl